Encyklopedia
Święci okrutnicy
Święci okrutnicy
Najanmar Kannappa, był okrutny, urodził się z okrutnych rodziców i żył na okrutnej ziemi! Uważa się, że Kannappa był wcieleniem Ardźuny, który ośmielił się walczyć z Panem Śiwą przebranym za myśliwego. Z powodu swego czynu sam musiał urodzić się wśród myśliwych. Któregoś dnia Kannappa upolował dzika. Jego kompani piekli zwierzę na rożnie, a on poszedł w tym czasie do świątyni na wzgórzu. Gdy zobaczył lingę, zaszła w nim widoczna przemiana. Podbiegł do posągu, zaczął go obejmować i całować, zobaczył bowiem w nim Pana. Nie miał pojęcia, w jaki sposób powinien czcić Śiwę. Wtedy przyjaciel podpowiedział mu, by polewał lingę wodą (abhiśeka), a następnie ofiarował kwiaty i pokarm. Kannappa zbiegł więc do ogniska, wyrwał z rusztu kawał mięsa, spróbował, czy jest upieczone, i zawinął w liście. Potem pobiegł nad rzekę, zaczerpnął wodę ustami, ponieważ nie miał naczynia, oraz zebrał nieco kwiatów i poutykał je we włosach. Po czym wrócił do świątyni, opryskał lingę wodą z ust, a stopami strącił z włosów kwiaty, które pospadały na lingę. Następnie złożył przed bóstwem dziczyznę i powiedział: „Oto mięso, które upiekłem i spróbowałem. Uwierz mi, jest dobre. Bądź więc łaskaw je zjeść!”. Wbił w wzrok w lingę, niczym matka, która pilnuje niemowlę, i niecierpliwie czekał, co się stanie. Kiedy słońce zaszło, kompani próbowali nakłonić Kannappę do powrotu, lecz on ani myślał odejść od lingi. Został tam przez pięć dni. Rano polował na świeże mięso dla Pana, a następnie wracał do nietypowego czczenia. Pewnego dnia, gdy Kannappa polował, do świątyni przyszedł bramin. Przerażony odkrył, że świątynia została sprofanowana. Zobaczył ślady sandałów na posadzce, odciski psich łap na ołtarzu, dziwne kwiaty na lindze i poczuł smród mięsa. Odprawił więc obrządek oczyszczający, przyniósł wodę w miedzianym naczyniu i wykąpał Pana. Zasłonił przy tym usta chustką, żeby nie zanieczyścić oddechem wody. Przyniósł kwiaty w wiklinowym koszu, przygotował smakowitą potrawę z mleka i ryżu, której przed ofiarowaniem Panu nikt nie kosztował. Po dopełnieniu obrzędu wrócił do domu. Niedługo potem w świątyni pojawił się Kannappa i czcił Pana tak jak zwykle. Historia powtarzała się przez pięć dni i przez pięć dni bramin cierpiał katusze. Piątej nocy braminowi ukazał się we śnie Śiwa i poradził mu ukryć się w świątyni, jeśli chce zobaczyć coś niezwykłego. Bramin schował się więc i czekał. Po jakimś czasie do świątyni wkroczył Kannappa z ochłapem mięsa w ręku. Wtedy z prawego oka lingi pociekła krew. Kannappa próbował ją zatrzymać, ale krew płynęła dalej. Myśliwy wybiegł po zioła, przyłożył je do oka, lecz i to nie pomogło. Wtedy grotem strzały wydłubał własne oko i umieścił je w krwawiącym oku bóstwa, tamując w ten sposób krwotok. Wtedy jednak zaczęło krwawić drugie oko. Kannappa wiedział, co zrobić. Martwił się tylko, jak odnajdzie oko bóstwa, gdy wyłupie swoje. Wpadł na pomysł, by położyć na lewym oku lingi stopę i wsadzić w to miejsce swoje drugie oko. Pan nie mógł już tego znieść. Wyskoczył z lingi, chwycił myśliwego za rękę i krzyknął trzykrotnie: „Przestań natychmiast, Kannappo!”. Z każdym okrzykiem spływało na myśliwego błogosławieństwo i w ten sposób zyskał swe imię „Kannappa”. Jego ofiara równała się ofierze Wisznu, który podarował Panu Śiwie swe oko. Niezrównana była za to miłość Kannappy do Śiwy, o czym do dziś śpiewa się pieśni.
Ariwattajar Najanmar był wiernym sługą Pana Śiwy. Codziennie ofiarował Panu gotowany czerwony ryż, czerwony szpinak i pikle z mango. Aby go sprawdzić, Śiwa zabrał mu cały majątek. Wtedy Ariwattajar najął się do pracy na czyimś polu i dalej ofiarował Panu te same rzeczy. On sam ze swoją rodziną zadowalał się gorszym ryżem, a Panu serwował najlepszy. Kiedy zabrakło zwykłego ryżu, Ariwattajar zaczął żywić się wyłącznie liściastymi warzywami ze swego ogrodu, lecz Panu dalej ofiarował czerwony. Któregoś dnia w drodze do świątyni zasłabł i rozsypał jedzenie dla Pana. Zapłakał gorzko i powiedział: „O Panie, jeśli to prawda, że jesteś wszechobecny, musisz być też i tutaj. Błagam, przyjmij mój poczęstunek z ziemi. Jeśli tego nie zrobisz, zabiję się!”. Następnie przyłożył sobie do gardła sierp. I wtedy usłyszał odgłos jedzącej osoby, a na swej dłoń silny chwyt, który powstrzymał go przed poderżnięciem sobie gardła!
Najanmar Murthi żył w czasach, gdy południem Indii władał dźinijski władca, prześladowca wyznawców Śiwy. Murthi miał zwyczaj codziennie pokrywać bóstwo Śiwy w świątyni pastą sandałową. Mimo prześladowań nie przestał swego czczenia. Wtedy król postanowił zmusić Murthiego do uległości. W tym celu zabronił używania pro¬duktów z drzewa sandałowego. Zirytowany Murthi poprosił Pana Śiwę o władcę, który będzie sprzyjał Jego wielbicielom. Po kilku dniach skończyły mu się zapasy pasty do codziennego czczenia. Wybrał się więc na poszukiwania, ale nigdzie nie znalazł choćby jednego kawałka sandałowca. Zbliżał się czas na jego codzienny obrzęd i zdesperowany Murthi zaczął ścierać w moździerzu swój łokieć. Pan powstrzymał Murthiego i zapowiedział, że uczyni go królem. Tejże nocy okrutny król zmarł, a jego ministrowie – zgodnie z pradawnym zwyczajem – wypuścili pałacowego słonia, żeby wybrał godnego następcę. Słoń podążył prosto do świątyni, w której pokłonił się przed Murthim, i wrócił z nim do pałacu. Murthi zgodził się zostać królem pod pewnymi warunkami. Nie chciał być namaszczany wonnymi olejkami, lecz popiołem. Zamiast klejnotów chciał nosić rudrakszę, a za koronę miały mu służyć jego splątane loki. Ministrowie się zgodzili, a pod rządami Murthiego siwaizm odżył w Tamil Nadu.
Ćandeśwar Najanmar był cudownym dzieckiem. Któregoś dnia zobaczył, jak pastuch bije krowę. Oburzony zgłosił się do gospodarzy i zaproponował, że sam zajmie się ich krowami. Pod jego opieką krowy miały się znakomicie i dawały mnóstwo mleka. Było go tak dużo, że Ćandeśwar polewał nim lingę z błota, którą czcił codziennie nad brzegiem rzeki. Któregoś dnia zastał go przy tym ojciec. Zezłościł się, że syn marnuje cenne mleko, i kopniakiem zniszczył lingę. Ćandeśwar podniósł kij, który w jego ręku zamienił się w siekierę, i odrąbał stopę ojca. Po czym wrócił do czczenia. Pan pojawił się przed chłopcem i pobłogosławił go za niesłychane oddanie. Ćandeśwar nie pozwolił bezkarnie zbezcześcić lingi i by osobiste przywiązanie przeszkodziło mu w wielbieniu Pana.
Sakkijar był śiwaitą, który wstąpił wprawdzie do klasztoru buddyjskiego, lecz nigdy nie wyplenił z serca raz zasianej miłości do Śiwy. Każdego dnia czcił lingę przed zwyczajowym chodzeniem po prośbie (do praktyk buddyjskich należy żebranie o pokarm, tzw. bhiksza). Robił to jednak w sposób dość szczególny. Mianowicie, kiedy przechodził obok lingi, rzucał w nią kamieniem. Po jakimś czasie przed lingą wyrósł stos kamieni. Pan Śiwa godził się na takie ofiarowanie, ponieważ Sakkijar rzucał w Niego z miłością. Któregoś dnia święty przypomniał sobie w czasie jedzenia, że zapomniał o swym ofiarowaniu. Zostawił więc wszystko i pobiegł do lingi. Gdy rzucił kamień, Pan pojawił się przed nim i dał mu swe błogosławieństwo.
Najanmar Siruthonda nie jadł, dopóki wcześniej nie nakarmił wielbiciela Śiwy. Pan Śiwa, w przebraniu bhakty, przyszedł raz do niego tuż przed posiłkiem. Siruthonda ucieszył się i zaprosił gościa do stołu. Śiwa powiedział, że ślubował raz na sześć miesięcy zjeść mięso pięcioletniego chłopca, jedynego syna swych rodziców, i to był właśnie ten dzień. Siruthonda uznał ze swą żoną, iż mają wielkie szczęście przysłużyć się wielbicielowi Śiwy, ponieważ ich syn spełniał te warunki! Po czym matka przytrzymała dziecko, a ojciec ściął mu głowę. Ugotował mięso syna i poczęstował gościa. Śiwa nalegał, by gospodarz zjadł razem z nim. Siruthonda nie odmówił. Wtedy gość kazał mu zaprosić do posiłku swego syna. Siruthonda zdziwił się, lecz, nie chcąc sprzeciwić się bhakcie, poprosił żonę, by przywołała chłopca. Po chwili syn wbiegł do domu! Oszołomieni rodzice weszli z nim do kuchni i zobaczyli, że jest pusta. Nie było w niej ani gościa, ani śladu po mięsie. Zrozumieli, że to Pan Śiwa poddał ich najcięższej próbie.
Om Namaśiwaja!