Aktualności

Świątynia i swami

Anandhi Ramachandran, Chennai

Były fizyk staje się swamim i zamieszkuje w odrestaurowanej świątyni w południowych Indiach, by tam medytować i oddawać cześć Bóstwu.

Dystrykt Tanjavur w południowych Indiach słynie z ogromnych świątyń, zwłaszcza tych leżących nad brzegami rzeki Kaweri. Tutaj każda wioska, znana czy nieznana, była miejscem kultu. Jednak w ostatnim stuleciu bardzo wiele tych świątyń uległo zniszczeniu. Jedną z przyczyn jest masowy exodus braminów do indyjskich miast i za granicę. Nieliczni, którzy pozostali, zapalają lampki i przestrzegają świątynnych rytuałów na miarę swoich skromnych możliwości. Ich dzieci wyjechały w poszukiwaniu pracy dającej utrzymanie. Niczym starzy rodzice, którzy mieszkają sami po odejściu dorosłych dzieci z domu, wiele bóstw w indyjskich świątyniach wiedzie samotny

Sytuacja jednak powoli się zmienia. Wiejskie świątynie zostały odbudowane przez trzecie czy czwarte pokolenie tamilskiej rodziny, której członkowie kiedyś wyjechali w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Wnuki czy prawnuki mirasundara (właściciela ziemskiego) pragną powrócić do korzeni i przyjeżdżają do rodzinnych wiosek. Czują, że są coś winni rodzinnym bóstwom. W ostatnich latach zwiększa się liczba renowacji. Bóstwa znów są czczone zgodnie z zaleceniami Agama śastr. Nagle pojawia się zapotrzebowanie na kapłanów. Dlatego tak ważne staje się wsparcie dla Wedapadaśala (szkół nauczających sztuk świątynnych) i kształcenia młodych w sztuce kapłaństwa. To krzepiące widzieć, jak do kolejnych starych wiosek i świątyń wraca życie.

Jedną z takich odnowionych świątyń jest Karuweli. Jeszcze sześć lat temu, patrząc na walące się ściany, kolczaste zarośla i wypełzające z dziur węże, trudno było sobie wjobrazić, jak pięknie będzie wyglądać po odbudowie. Wizerunki Śiwa lingi i Dewi pozostały nietknięte, choć przez wiele lat nikt o nie dbał. Dzisiaj nad świątynią sprawuje pieczę specjalnie powołany do tego zarząd.

Jama, bóg śmierci, oddawał cześć bóstwu Sarguneśwarze (imię Karuweli oznacza „koniec z ponownymi narodzinami”). Popularny tamilski święty Tirunawukarasu z szóstego wieku tworzył i śpiewał pieśni ku czci Śri Sarguneśwary. W jednej z nich znajduje się zdanie: „Idź do Kottittai, zanim dotrze tam Jama, i oddaj cześć Sarguneśwarze”. W tamtych czasach wioska nosiła nazwę Kottittai. Sthala-purana mówi, że król Sarguna oddawał tam cześć bóstwu, dlatego bóstwo zostało nazwane Sarguneśwarą. Świątynia leży około dwudziestu kilometrów od Kumbakonam i około dwustu pięćdziesięciu kilometrów od Chennai (kiedyś Madras).

Kiedy wchodzimy do świątyni Sarguneśwara, czujemy przenikającą ją duchową moc. Świątynia jest czysta i dobrze utrzymana. Czczona tam Bogini to Dewi Sarwangasundari (co oznacza „piękno uosobione”) ma ponad pięć stóp wysokości [czyli ponad 1,5 m]. Jej obecność nasyca atmosferę świątyni niezwykłymi wibracjami. Któż oczekiwałby tego w tak niewielkiej wiosce?

Kapłan w świątyni Karuweli przeprowadza standardowe pudźe i ofiary specjalne. Jakiś czas temu, po wielu latach duchowych poszukiwań, zamieszkał tam wyjątkowy swami o imieniu Saćidananda. Kiedy prowadzi pudźę, łatwo dostrzec jego oddanie. Zwykle nie widzimy sanjasinów przeprowadzających pudźę w świątyni. Zgodnie z tradycją aćarjowie przeprowadzają prywatne pudźe dla swoich bóstw w swoich mathach, jednak nie robią tego w świątyniach. Zaintrygowany ta zagadką, zapragnąłem poznacz historię tego sześćdziesięcioczteroletniego swamiego.

Początkowo Swami Saćidananda nie chciał mówić o sobie. Moje pytania kwitował uśmiechem i milczał. Zgodził się dopiero wtedy, gdy powiedziałem mu, że piszę dla „Hinduism Today”. Opowiedział mi o swoich doświadczeniach życiowych, które zaprowadziły go do do świątyni w odległej wiosce Karuweli w dystrykcie Tanjavur na południu Indii. Oto jego opowieść:

Urodziłem się w rodzinie braminów smarta w wiosce niedaleko Mayiladuthurai w Tamilnadu w 1936 roku. Choć ojca straciłem, kiedy miałem cztery lata, moje dzieciństwo mogę nazwać szczęśliwym. Po ukończeniu miejscowej szkoły wyjechałem do college’u w Chennai. Fascynowała mnie fizyka, ale moi mentorzy wybrali dla mnie chemię. Nauka szła mi dobrze. Byłem jak inni chłopcy w wiosce. Przeszedłem przez ceremonię upajana [ceremonia świętej inici], ale w tamtym czasie religia niezbyt mnie interesowała. Byłem bardzo związany emocjonalnie z matką.

Problemy zaczęły się, kiedy miałem osiemnaście lat. Nagle pojawił się ból w klatce piersiowej. Był to ból egzystencjalny, jaki sprawiało mi życie z ego będącym osobnym tworem. Był tak dojmujący, że chciałem nawet popełnić samobójstwo, ale powstrzymała mnie miłość do matki i poczucie odpowiedzialności wobec niej. Przez prawie dwadzieścia następnych lat żyłem bez żadnego przewodnictwa.

Nic nie wiedząc o ścieżce duchowej, nic nie wiedząc o Ramana Maharyszim, który znalazł sposób na rozwiązanie tego problemu, jaki był dla mnie nie do wytrzymania, próbowałem zatracić się w fizyce. Nauka też jest formą poszukiwania prawdy. Po krótkim okresie pracy w Mumbaju wyjechałem do USA, gdzie zrobiłem doktorat z fizyki. Przez cały ten czas zmagałem się z problemem, jakie sprawiało mi własne ego. Cierpiałem niewymownie. Uciekałem w naukę i badania, usiłując ignorować ten ból. Moje wysiłki na tym polu spełzły na niczym. Pozbawiony duchowego zdrowego rozsądku oraz umiejętności odważnego niezależnego myślenia świeckiego uciekłem w małżeństwo i dzieci. I nadal cierpiałem w milczeniu.

Około czterdziestki zacząłem eksperymentować w medytacją według wskazówek Maharysziego Maheś Jogiego. Dzięki niej wzrosła moja pewność siebie. Medytacja dała mi podstawy do poważnych praktyk duchowych (sadhana). Wkrótce uległem niezwykle silnemu wpływowi Śri Satja Sai Baby. Wyrwany z zadumy, kilka dni potem odkryłem Śri Ramana Maharysziego. Przyciągnął mnie do niego absolutny brak zainteresowania światem zewnętrznym i jego niewzruszony wewnętrzny spokój.

Technika medytacji nauczana przez Ramana Maharysziego polega na dotarciu do źródła ego, które potem zdusza się, rozprasza i „rozpuszcza” w hrydajam [tu Swami dotyka palcami swego serca i na chwilę staje się nieobecny]. Hrydajam to Atman. Należy dążyć ku niemu wytrwale do samego końca. Metoda Ramany „zwija” zawartość umysłu (w której poczucie „ja” jest ostatnim ogniwem) wzdłuż atma nadi, która prowadzi od adźńa czakry [trzeciego oka] ku środkowi klatki piersiowej. Umysł szybko zwalnia. Niekontrolowane myśli zanikają, dzięki czemu widać coraz wyraźniej subtelne przejawienia ego, nad którymi można medytować.

Niedługo po tym duchowym odkryciu trafiłem na Matę Amrytanandę Ma (Ammaći). To dzięki jej mądremu przewodnictwu powziąłem decyzję o wyjeździe z USA do Indii, by poświęcić się praktykowaniu sadhany. Dopiero gdy zapewniłem ją, że spełniłem wszystkie swoje zobowiązania wobec rodziny, pozwoliła mi przyjechać do swojego aśramu w Kerali. Zapewniła mi schronienie i zachęcała do życia duchowego, lecz ścieżka oddania (bhakti) w jej aśramie nie odpowiadała moim potrzebom. Ja skłaniałem się ku wiedzy i medytacji (dźńana i dhjana). Interesowały mnie nauki Ramana Maharysziego.

W aśramie Ammaći mieszkałem prawie sześć lat. W końcu niechętnie udzieliła mi zgody na odejście. Udałem się na wzgórza Thiruwannamalai. Wibracje tego świętego miejsca odpowiadały obranej przez mnie ścieżce dhjany. Po prawie trzech latach medytacji dotarło do mnie, że nie czynię postępu. Po prostu zatrzymałem się na pewnym poziomie.

Członkowie zarządu świątyni w Karuweli zabrali mnie tam. Znali mnie od dziecka i wiedzieli o mojej sadhanie. Kiedy moja medytacja znów ruszyła z miejsca, z wdzięczności zacząłem pomagać w świątyni jako kapłan. Przeszedłem odpowiedni trening w aśramie Ammaći. Ze swoją praktyczną znajomością sanskrytu nie obawiałem się wejść do sanktuarium Śri Sarguneśwary i przeprowadzić dla niego pudźę. Starszyzna z pobliskiej wioski zgłaszała zastrzeżenia, ale po jakimś czasie zaakceptowała moje kapłaństwo. Kilka dni po przyjeździe do Indii zacząłem nosić szafranowe szaty. Więcej nie chcę na ten temat mówić. Moja rodzina mieszka teraz w USA i nie jest zainteresowana moimi duchowymi poszukiwaniami.

Śiwa linga w tutejszej świątyni została zainstalowana około trzech tysięcy lat temu. Większość odwiedzających to miejsce, nie mających doświadczenia w dhjanie, mówi o niezwykłym spokoju, jaki tu na nich spływa. Tylko adepci dhjany czerpią pełną korzyść z mocy tego miejsca. Chcemy, by ta świątynia podnosiła na duchu wielbicieli, którzy przybywają tu ze swoimi problemami i obawami, by szukać spokoju i pociechy. Zarząd planuje w najbliższej przyszłości zbudowanie domu gościnnego dla pielgrzymujących tu ludzi. Ta świątynia stanie się oazą dla poważnych adeptów życia duchowego nękanych cierpieniami płynącymi z samsary, cyklu narodzin i śmierci w świecie materialnym.

Świątynie w wioskach Tamilnadu najbardziej teraz potrzebują oddanych i duchowo dojrzałych jednostek pragnących przekształcić świątynię w świątynny aśram. Kapłan, wchodzący do sanktuarium, powinien być absolutnie oddany swojemu zajęciu i wyrastać ponad przeciętność. Wszystko powinien podporządkować swoim kapłańskim obowiązkom. Jeśli tego nie uczyni, zrujnuje wiarę wielbicieli.

Adres świątyni:
Sri Sarguneswara Temple,
Karuveli, Sarguneswarapuram P.O., via Eravancheri
Thiruvarur District
Tamil Nadu 609501
India
tel: 91 43 66 73800

Oceń tekst 1 2 3 4 5 6
Średnia ocena: 4/6 (2 głosów)

Dodaj tekst do ulubionych

Komentarze do tekstu Świątynia i swami

Komentarzy: 0

Dodaj komentarz